Tuesday, May 5, 2020

Taking a new step, uttering a new word, is what people fear most.



Please, don't ask


Valentine Ridge
11th grade
26 V 2003
San Francisco
all's fine

Ma swój mały, cichy świat, po którym chodzi tylko w męskich białych koszulach. Bosymi stopami przemierza niewielkie odległości, lekko stąpając po zimnych panelach. Nie spieszy się. Na pamięć zna codzienną rutynę, ciało samo już porusza się do jej rytmu, by umysł mógł swobodnie błądzić po labiryncie trosk i problemów. Ręce metodycznie rozbijają jajka na rozgrzaną patelnię, układają kromki chleba na przygotowanym talerzu i wsypują zieloną herbatę do zaparzacza. W tym czasie planowana jest też reszta dnia, ale nie trwa to długo, bo rutyna pomaga trzymać wszystko w ryzach. Stara się nie wspominać, więc często myśli o tych wszystkich rzeczach, które chciałaby przeżyć, ale nigdy ich nie zrobi. Nie jest wystarczająco elastyczna, już nie. A kiedy dochodzi do tego punktu, właśnie myje zęby i spogląda na siebie w lustrze. Zmieniła się, chociaż są to zmiany, których nie zobaczy się w odbiciu. Odtrąca te myśli niczym natrętną muchę, zsuwając jednocześnie z ramion białą koszulę i zaczyna przywdziewać swoją zbroję. Czasem jest to luźny sweter zrobiony na drutach, czasem dzianinowa sukienka lub dżinsy z wysokim stanem. Zbroja niedostrzegalna, nienaganna w swojej prostocie, starannie dopasowana do właściciela, by ten mógł spokojnie przemierzać ten dziki, zewnętrzny świat i nie prowokować otoczenia, nie budzić żadnych podejrzeń. W zależności od nastroju sięga czasem po barwy wojenne i nakłada je na twarz. To dodaje jej pewności siebie, której czasem może brakować, kiedy w nocy bezsenność dała o sobie znać. Jest przygotowana, przed wyjściem zerka pożegnalnie na zdjęcia dziadków, stojące w ramkach na stoliku przy wyjściu i zamyka za sobą drzwi. Sprawdza dwa razy, czy nie otworzą się przy szarpnięciu. Na zewnątrz, w swojej własnej skórze czuje się obca, jakby nic już do siebie nie pasowało. Walczy z tym wrażeniem, tłumi je w sobie całą drogę i stara się przysłonić różnymi myślami, by w końcu z ulgą przekroczyć próg szkoły, wniknąć w kolejną rutynę – ta jest nieco bardziej burzliwa, krucha i nie do końca przewidywalna, ale w dalszym ciągu dająca namiastkę komfortu. Nieraz się nagimnastykuje, natrudzi i namęczy, wyciągając na szczyt swoje możliwości, by uniknąć konfrontacji. Czasem chodzi o odpowiedź na pytanie, czy wszystko w porządku, innym razem szuka kolejnego sposobu, by nie iść na wuef lub na poczekaniu wymyśla wymówkę, dlaczego nie pojawi się na domówce przyjaciółki. To nie są konfrontacje z ludźmi, tylko ze strachem przed samą sobą, przed tym jednym odruchem, który może pojawić się w nieoczekiwanym momencie i niebezpiecznie sprowokować pytania. I tak mija dzień za dniem, a każdy kończy się powrotem do jej małego świata, po którym chodzi w białych, męskich koszulach. Zdarzają się jednak odchylenia, nieregularne, krótkie powroty dzikiego czynnika, które są zbyt nagłe i chaotyczne, by przypisać im miano zasady. W korytarzu stoi walizka, na wieszaku wisi czarna marynarka, z łazienki słychać chodzącą pralkę, a po niedużym mieszkaniu roznosi się zapach pieczonego kurczaka. Valentine wie, że to chwilowy stan rzeczy, że ojciec znów zniknie po kilkudniowym obleganiu kanapy i wszystko wróci do normy na następne tygodnie. Mimo to musi się przemóc, by ze spokojem przekroczyć próg, by nie zamknąć cicho drzwi od zewnątrz. Nie są ze sobą blisko, więc nie boi się zbytniej ciekawości czy wnikliwych pytań. Po prostu to niezręczne, gdy żadne z nich do końca nie wie, jak powinni się wobec siebie zachowywać, a jej umysł jest zbyt zmęczony po całym dniu walki, by ochoczo zrezygnować z rutyny, do której tęskni od samego rana.


geografia, fizyka, historia sztuki, historia, socjologia, rzeźbiarstwo


była cheerleaderka, członek The Paper Tiger


wnuczka prawnika i profesorki nauk społecznych, córka kolejnego karierowicza


miłośniczka kaktusów, muzyki lat 70. i 80. oraz zielonej herbaty


Miała dziesięć lat, kiedy zrozumiała, że Jeremy jest tak naprawdę jej ojcem. Nie zmieniało to za wiele. Od kiedy tylko pamiętała rzadko miał czas, a już tym bardziej nie poświęcał go jej. Kilka lat temu nawet się wyprowadził od rodziców, by mieć bliżej do pracy, podczas gdy ona w dalszym ciągu z nimi mieszkała. Kochała dziadków, byli jej prawnymi opiekunami i to oni ją wychowywali, więc nie czuła specjalnej potrzeby, by zgłębić z nim relację.

— A mama? — spytała pod wpływem chwili, przywołując na twarze dziadków konsternacje. Zmarszczyła brwi z miną, jakby chciała spytać o coś jeszcze, ale po chwili wzruszyła ramionami i usiadła dziadkowi na kolanach, pokazując mu swoje nowe książki do szkoły.

Wtedy to nie było ważne.


Była przed czternastymi urodzinami, kiedy odebrała telefon ze szpitala i próbowała wyjaśnić, że w domu poza nią nikogo nie ma i nie wie, jak skontaktować się z synem państwa Ridge. Trzy dni nie chodziła do szkoły w obawie, że może ktoś przyjść pod jej nieobecność. Potem zjawił się Jeremy. Był dziwny, nieobecny bardziej niż zwykle, posępny. Gdy jego spojrzenie natrafiło na nią, twarz mu zadrżała. Przetarł oczy dłonią, podszedł i po chwili upadł na kolana, obejmując zszokowaną Valentine.
Stało się coś złego. Jeremy nigdy jej nie przytulał.



Szybko zaakceptował i dostosował się do samodzielności córki. Przypuszczała, że było mu to nawet na rękę – zawsze dużo wyjeżdżał, także pewnie niechętnie zmieniłby ten tryb życia, od którego zależały jego sukcesy w pracy. Na początku częściej i dłużej bywał w małym mieszkaniu, które wynajął po tym, jak załatwili całą dokumentację związaną z opieką. Niezdarnie próbował się jakoś nią zajmować, ale nie miał zielonego pojęcia, czego potrzebują dziewczynki w jej wieku. Dlatego nie narzekała, kiedy go nie było. Sama mogła wziąć wtedy głębszy oddech. Doszło w końcu do tego, że przez większość czasu zaczęła mieszkać sama.


Weszła do domu, zamknęła za sobą drzwi na klucz i zsunęła się po nich na podłogę. Skuliła się i zaczęła płakać. Z bólu, ze strachu. Trzęsła się, miała mroczki przed oczami i bolało ją tyle rzeczy, że nie potrafiła stwierdzić, które to części ciała. Jeremy nie odbierał telefonu.

Pamięta, że to było w 2018 roku przed wakacjami. Dwa tygodnie nie pojawiała się w szkole.


— Musisz mi coś podpisać — odparła prosto z mostu, stając przy mężczyźnie, który siedział na kanapie. — Do szkoły. — Wyciągnęła w jego stronę rękę ze świstkiem papieru.

— Jakiś wyjazd? — spytał Jeremy nieobecnym tonem, biorąc kartkę do ręki i sięgnął po długopis z wewnętrznej kieszeni marynarki.

— Tak. Obóz letni — skłamała bez zająknięcia i wzięła podpisany dokument z powrotem.


Po roku nieobecności stwierdziła, że w szkole nic się nie zmieniło. Tylko ona jakoś na nowo musiała się przyzwyczaić, przypomnieć sobie, jaka wtedy była i wejść w tę rolę. Na początku było trudno, myślała nawet, że nie da rady, ale szybko się przemogła. W końcu rok poświęciła na to, by nauczyć się żyć w strachu.







Share: